O sondażach
„Nie bądźcie fanatykami, niewolnikami sondaży, nie dajcie się manipulować, myślcie samodzielnie (…)” – tymi słowami dziennikarz Krzysztof Stanowski zakończył swój występ w debacie Telewizji Republika w Końskich. Większość wyborców podejmując decyzję śledzi przedwyborcze sondaże, by ostatecznie oddać swój głos na któregoś z “faworytów”. Sztandarowe zdanie: “Na nich szkoda głosować, bo i tak nie wygrają” nie bez przyczyny stało się jednym z najczęściej wypowiadanym w poprzedzających wybory dyskusjach, czyniąc je obiektem tematycznych memów. Mimo, że sondaże powinny stanowić jedynie ciekawostkę, dla wielu wyborców stały się czymś więcej – głównym czynnikiem wpływającym na decyzję. Badania nastrojów społecznych przed wyborami wielokrotnie nie pokrywały się z rzeczywistymi wynikami, czego, w przypadku wyborów prezydenckich, doskonałym przykładem są te z 2015r. oraz, nieco już zapomniane z 2005 roku.
Warto jednak napomknąć, że wybory z 2010 roku były jedynymi, w których sprawdziły się wyniki sondaży zarówno z pierwszej jak i drugiej tury.
Jak więc należy traktować sondaże?
Wyścig prezydencki przeprowadzony w pandemii również został przewidziany z dużą dokładnością, przepowiadając zwycięstwo obecnego Prezydenta – Andrzeja Dudy. Z racji, że jest to najświeższa – zaraz po obecnej – kampania prezydencka, pochylimy się nad nią bliżej:
Na wszystkich wykresach kandydaci, którzy uzyskali więcej niż jeden procent głosów. Podane wyniki wyborów są oficjalnymi danymi PKW
Andrzej Duda uzyskał w wyborach dokładnie 43,5%. Sondażownie w ostatnim tygodniu kampanii dawały ubiegającemu się o reelekcję Prezydentowi między 40% (IPSOS dla OKO.press i Kantar dla TVN) a 45% wg. CBOS (nie cieszącego się zaufaniem publicznym ze względu na jego finansowanie przez rząd). Poparcie dla Rafała Trzaskowskiego, który zdobył 30,46% w wyborach, sondażownie oceniły między 20% (CBOS) a 30.7% (IBRiS dla onet.pl). Warto zwrócić uwagę na zauważalną różnicę między prognozowanym przez CBOS wynikiem Rafała Trzaskowskiego, a tym finalnie przez niego uzyskanym, nie mieszczącą się w “błędzie statystycznym”.
“Największym przegranym” olimpiady jest określany zdobywca czwartego miejsca, a w przypadku ubiegłych wyborów prezydenckich można w ten sposób podsumować wynik uzyskany przez Szymona Hołownię, który zajął trzecie miejsce podium. Do momentu wkroczenia do wyścigu o urząd prezydenta Rafała Trzaskowskiego po “podmiance” kandydatów za Małgorzatę Kidawę-Błońską, obecny Marszałek Sejmu był uznawany za głównego konkurenta Andrzeja Dudy. W wyborach zajął jednak „pechowe trzecie miejsce” zdobywając blisko 14% głosów. Podobnie jak w przypadku Rafała Trzaskowskiego, Szymon Hołownia również został oszacowany niżej nawet o ponad 5 punktów procentowych, czyli ponad 1/3 jego realnego poparcia.
Wyniki badań sondażowni w znacznym stopniu pokryły się ze stanem faktycznym. Mimo, że procentowe poparcie różniło się znacznie od ostatecznych wyników, to każdy z sondaży przewidział rzeczywistą kolejność miejsc zajętych przez poszczególnych kandydatów, zarówno czołowej trójki, jak i pozostałych, których uzyskane wyniki przekroczyły 1% głosów i mogły zostać uwzględnione w badaniach.
Taki stan rzeczy mógł zaskoczyć, jeżeli za punkt odniesienia przyjęło się będące jedną z największych porażek sondaży, jaką były wybory prezydenckie z 2015 roku…
„Przed pierwszą turą wyborów w 2015 roku nie było ani jednego sondażu, który dawałby mi zwycięstwo w tej pierwszej turze. Ani jednego” mówił Andrzej Duda podczas kampanii z 2020 roku. Dla „wyznawców słupków sondażowych” wyniki wyborów I tury musiały być jak mocne zderzenie ze ścianą. Co prawda, zwycięstwo nad ubiegającym się o reelekcję Bronisławem Komorowskim była nieznaczne (34,76 do 33,77), jednak żaden z sondaży nie wziął pod uwagę scenariusza, w którym miałby on ponieść porażkę. Według IBRiSu Andrzej Duda miał nie uzyskać nawet 30% a Bronisławowi Komorowskiemu miało zaufać blisko 41% wyborców.
Wyniki, które sondaż Estymatora dla Newsweeka przewidywał dla pierwszej dwójki kandydatów również były dalekie od prawdy. 29% miał otrzymać Andrzej Duda, a 40% Bronisław Komorowski.. Sondaż TNS Polska podobnie określał poparcie Bronisława Komorowskiego, oceniając je na 41% w sondażu przeprowadzonym w połowie kwietnia. Uwzględniając błąd statystyczny, jego poparcie przez miesiąc utrzymywało się zatem na poziomie około 38%, po czym gwałtownie spadło między 7 (kiedy to przeprowadzone zostały ostatnie badania) a 10 maja (kiedy Polacy poszli do urn) o ponad 4 punkty procentowe.
W omawianych sondażach, opublikowanych na dzień przed ciszą wyborczą, nie tylko Andrzej Duda został mocno niedoceniony. Również Paweł Kukiz, który w wyborach zdobył blisko 21% głosów, otrzymał od kolejno IBRiSu i Estymatora: 15% i 16%.
Przyglądając się głębiej sondażowi IBRiSu można dostrzec ciekawą zależność: wyniki kandydatów, których poparcie nie przekraczało kilku procent lub nie sięgało nawet 1% zostali oszacowani lepiej, niż “faworyci” wyścigu. Można tu postawić pytanie, jak sondaż, który przecenił poparcie jednego z kandydatów uzyskującego w wyborach ponad trzy miliony głosów aż o 7 punktów procentowych, jest w stanie niemalże bezbłędnie ocenić poparcie na przykład Janusza Palikota. Zdobył on wówczas w wyborach ponad dwieście tysięcy głosów, co stanowiło 1,42%, a IBRiS ocenił jego poparcie na 1,6%.
Andrzej Duda uzyskał wynik stanowiący blisko 130% tego co przwidywał sondaż IBRiSu. Bronisław Komorowski 82% a Janusz Palikot prawie 139%. Dla porównania, realne poparcie Palikota stanowiło 90% tego, które otrzymał w sondażu. Wynik Grzegorza Brauna został oszacowany z dokładnością ponad 92%. Poparcie zdobyte przez Janusza Korwin-Mikke, stanowiło zaledwie 105%, tego które przewidziały badania. Można wysnuć więc wniosek, że wynik kandydatów bez szans na udział w drugiej turze wyborów jest często oceniany trafniej, wbrew znanemu przysłowiu “im dalej w las, tym ciemniej”.
Czy jest to przypadek, czy opinie niektórych, że w sondażach wygrywa ten, kto płaci za sondaż są prawdziwe? Zostawiamy to Państwa ocenie. Jednak, aby nie wyciągać wniosków na podstawie jedynie dwóch przykładów, przyjrzyjmy się jeszcze pozostałym wyścigom prezydenckim z XXI wieku.
Przedwczesne wybory z 2010, odbywały się w czasie wciąż trwającej żałoby po tragicznej śmierci pary prezydenckiej w katastrofie pod Smoleńskiem. Również w tym przypadku bez wyjątków główny bój toczył się między kandydatem PO a PiSu. Wówczas byli nimi Bronisław Komorowski i Jarosław Kaczyński.
Nim zaczniemy analizować poprawność sondaży, przypomnijmy najpierw wyniki I tury.
Dwaj główni kandydaci uzyskali dokładnie 41,54% i 36,46%. Faktem jest, że ostatnie sondaże przed ciszą wyborczą przewidziały zwycięstwo dotychczasowego Marszałka Sejmu nad prezesem PiS, jednak tutaj także pojawiły się pewne odchylenia- co ciekawe, znowu na korzyść kandydata partii Donalda Tuska.
Gazeta Wyborcza w ostatnim sondażu przed wyborami ogłosiła, że druga tura nie będzie najprawdopodobniej potrzebna, gdyż Komorowski miał według jej sondażu zdobyć ponad połowę głosów już w pierwszej turze. Jarosław Kaczyński miał uzyskać „zaledwie” 33%, zaś obecny poseł z list KO (wówcza lider SLD) Grzegorz Napieralski 9%. Absurdalnie brzmiące badanie (przeprowadzone przez medium znane z sympatyzowania z ugrupowaniem Donalda Tuska), zakładało, że nawet, jeżeli do drugiej tury miałoby dojść, Bronisław Komorowski wygrałby miażdżącą przewagą, zdobywając aż 63% głosów. Historia pokazała, że Komorowski rzeczywiście zwyciężył, uzyskując 51%, jednak dopiero w drugiej turze, nie zbliżając się nawet do prognozowanych przez Wyborczą 60 %.
Sondaż Millward Brown SMG/KRC dla TVN24 był bliższy prawdy – Komorowski miał zdobyć 44%, zaś Kaczyński 29%. Różnica między poparciem dla tej dwójki była jednak wyraźnie wyższa niż w rzeczywistości. Podobnie jednak jak w sondażu GW, znowu przewidywany triumf Komorowskiego w dogrywce oceniono na wyraźniejszy, niż był w rzeczywistości. Marszałek Sejmu miał według niego zdobyć 56% głosów. Sondaż był jednak również dokładniejszy jeżeli chodzi o prognozę poparcia Napieralskiego, który miał zdobyć 13% głosów.
Pierwsze wybory prezydenckie w XXI wieku, zapowiadały się niezwykle ciekawie. Pierwotny lider wstępnych sondaży – W.Cimoszewicz – ogłosił, że wycofuje się z wyborów. Głównymi konkurentami o urząd prezydenta stali się więc Donald Tusk i Lech Kaczyński – twarze dwóch partii, które przejmowały powoli miano głównych sił politycznych w kraju, po schodzącym powoli z głównej sceny SLD. Donald Tusk uzyskał w sondażach przeprowadzonych tuż po tym wydarzeniu poparcie przekraczające 50%.
„Na finiszu” w ostatnim tygodniu kampanii poparcie obecnego premiera sukcesywnie spadało do – w zależności od sondażowni – 32-42%. Jedynym sondażem, w którym zwycięstwo Tuska nie było tak wyraźne był ten przeprowadzony przez PGB, według którego Lech Kaczyński miał uzyskać zaledwie jeden punkt procentowy mniej. Po drugiej stronie barykady znalazła się Gfk Polonia, według której Tusk miał mieć aż jedenaście punktów procentowych przewagi.
Ostatecznie, w wyborach Tusk zdobył 36,33%, zaś Lech Kaczyński 33,10%:
Przyjrzyjmy się sondażowi Sondaż PBS dla Gazety Wyborczej bardziej szczegółowo:
Według niego Donald Tusk miał uzyskać w pierwszej turze 37%, Kaczyński 33% a podium miał zamykać Lepper, którego poparcie miało wynosić od 12 do 14%, (lider Samoobrony uzyskał w wyborach 15,11%). Prognoza GW okazała się trafna również dla czwartego Marka Borowskiego – szacowane poparcie 7-11%, finalnie- 10,33%. Według tego badania Lech Kaczyński miał jednak finalnie przegrać z Tuskiem 52% do 48%.
Sondażownie jeszcze gorzej poradziły sobie z drugą turą. Tylko jedna z nich – PGB – przewidziała zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego! Czy po dwudziestu latach historia zatoczy koło? Czy podobny bieg wydarzeń nastąpi 1 czerwca? Czy tych którzy wierzą w “słupki sondażowe” znowu czeka zderzenie ze ścianą? Byłby to już trzeci raz, gdy badania przedwyborcze byłyby tak dalekie od prawdy, być może kończąc tym samym erę bezkrytycznej wiary w nie. Powyższa analiza pokazuje wyraźnie, że sondaże powinny być traktowane w roli ciekawostki, a nie wyznacznika na kogo głosować. Często kandydat, mimo, że najbliższy nam swoimi poglądami, ale mający niskie poparcie w sondażach, nie otrzymuje naszego głosu “bo i tak nie wygra” Kończy się więc na tym, że wybieramy spomiędzy kandydatów z pierwszej dwójki (ewentualnie trójki) tak zwane „mniejsze zło”. Czy propozycja wprowadzenia zakazu sondaży, lub chociaż ich ograniczenia, powinna być wzięta pod uwagę? Wydaje się, że tak – być może wyniki wyborów byłyby zupełnie inne, gdybyśmy nie patrzyli na kandydatów przez pryzmat badań opinii publicznej. Oczywiście, dochodzi do tego jeszcze wiele innych aspektów, jak chociażby stopień rozpoznawalności danego nazwiska, czy ugrupowania. W mediach nie każdy kandydat dostaje równą ilość czasu antenowego, aby móc się odpowiednio zaprezentować.
Na zakończenie powołamy się na wypowiedź jednego z obecnych kandydatów – Marka Jakubiaka, który stwierdził, że w pierwszej turze należy głosować z sercem, w drugiej – z patriotyzmem. Jako, że jesteśmy już po pierwszej turze, naszym jedynym kierunkowskazem pozostał patriotyzm. Niech każdy z nas głosuje zgodnie ze swoimi przekonaniami, nie oglądając się na sondaże i wybierze 1 czerwca spośród dwójki kandydatów tego, który jego zdaniem będzie lepszy dla Polski.